niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział III: Na każdą królewnę, ktoś musi polować



   Red siedział w gabinecie komendanta z wyraźnym niezadowoleniem i ledwo skrywanym zdenerwowaniem. Poluzował czerwony krawat kolejny raz w ciągu tej rozmowy, przez co był już prawie rozwiązany.
   Mężczyzna za biurkiem patrzył na niego z dezaprobatą, co chwila przenosząc wzrok na kartkę A4 przed sobą. Dezaprobata to nic nowego, jednak teraz za tym kryło się również pobłażanie, co akurat nie należało do rutynowego zachowania podczas tego typu konwersacji. W końcu, głaszcząc swoja krótko przystrzyżoną brodę, przemówił.
   - Red, czy ty próbujesz mi wmówić, że nasz Grimm to Dusiciel z Ohio, Krwawy Kleryk z Utah, a nawet Niemy Rozpruwacz z Angli? - Pytanie zakończył głębokim niedowierzaniem. - Pragnę ci przypomnieć, że wiele morderstw popełnionych przez ludzi z listy miało miejsce niemal równocześnie, a w kilkunastu przypadkach sprawcę ujęto.
   - Nie mówię, że to koniecznie jeden człowiek. Nawet to bardziej prawdopodobne, że to jakaś grupa zabójców, sekta albo inne zgromadzenie. - Mężczyzna starał się być rzeczowy.
   - Redlton...- komendant westchnął. - Co cię znowu opętało?
   - Ciała wszystkich zniknęły. Nie może mi pan powiedzieć, że to przypadek. - rzekł twardo.
   - Nie, to nie jest przypadek. FBI już się tym zajęło. Nieoficjalnie przekazali nam, że najprawdopodobniej istnieje szajka, która sprzedaje organy świeżo zabitych na czarnym rynku, a polują na zamordowanych, ponieważ jest o nich głośno i znają dokładną datę zgonu. Takie grupy są częste i mają zdecydowanie więcej sensu niż ogólnoświatowy klub seryjnych zabójców. Poza tym nie tylko ciała zamordowanych przez nich - Tu wskazał na listę. - zaginęły. Ostatnio coraz częściej je kradną. - Na końcu wywodu wymamrotał chyba coś w rodzaju "Co się dzieje z tym światem", ale może Red się przesłyszał.
   - Opisywałem przecież panu wzór. Jak można nie widzieć, że to jest połączone? Wszystko tu jest! Sposób działania, profil...
   - Jaki profil? To że mieli określony przedział wiekowy? Większość seryjnych morderców go ma. A co z motywami? Niemy Rozpruwacz był molestowany przez swoją matkę, więc zawsze wybierał brunetki w średnim wieku, a zabił ich dwanaście, bo złapali go w trakcie podrzynania gardła ostatniej. Za to Monstrum z Denver, czyli niejaka Susan McNeil, polowała zawsze na młodych mężczyzn, ponieważ taki sam kiedyś pobił na śmierć jej matkę, a poprzestała na dwunastu, bo trzynasty ją postrzelił.
   - Dlaczego nie może mi pan po prostu zaufać? Moje przeczucia nigdy się nie mylą, a ja czuję, że coś tu nie gra. - mówiąc to oparł dłonie na biurku przełożonego.
   - Kiedyś się nie myliły. Od czasu sprawy Lilianne Johnsson popadasz w paranoję, że coś przeoczysz i właśnie tym są teraz twoje przeczucia. Paranoją. Poza tym nie mogę dzwonić do federalnych na podstawie twojej intuicji! Odpuść Redlton. To moje ostatnie ostrzeżenie. - stwierdził lodowatym głosem znaczącym, że na pewno nie żartuje. - Inaczej odbiorę ci sprawę.
   W takim wypadku Red nie miał innego wyboru niż powiedzieć, że odpuszcza. Nadal coś mu śmierdziało w tym wszystkim, więc nie miał zamiaru zrezygnować ze śledztwa, jednak wysłanie na przymusowy urlop w niczym mu nie pomoże. Szczególnie, że zadzwoniła Charlie, mówiąc o kolejnym zabójstwie. Zaintrygował go fakt, że nie chciała mu nic mówić przez telefon, tylko kazała przyjechać natychmiast pod wskazany adres.
   Dotarł tam najszybciej, jak się dało i stanął przed starą, nieco obskurną kamienicą. Wbiegł po schodach, z trudem omijając gawędzących policjantów, by tuż przed drzwiami mieszkania znaleźć swoją partnerkę.
   - Jak zwykle spóźniony. - skomentowała patrząc na zegarek, po czym spojrzała na jego krawat. - Zły dzień?
   - Po prostu uciąłem sobie małą pogawędkę z Fallonem. - odparł.
   - Red... - jęknęła, unosząc oczy ku niebu.
   - Nie możesz zaprzeczyć, że to wszystko musi być czymś większym niż się wydaje. - rzekł, wskazując ją palcem.
   - Ja ci wierzę, ale Fallon odpowiada za reputację tego posterunku. Nie możesz go przekonywać przeczuciami! - powiedziała oskarżycielskim tonem.
   - Brzmisz zupełnie, jak on. -  mruknął. - Jaki ojciec, taka córka.
   - Oh, zamknij się. - mówiąc to, walnęła go w ramię. - Jeśli chcesz przekonać komendanta, najpierw zbieraj dowody, a potem idź do niego z rozwiązaną sprawą. Dobrze wiesz, że po wydarzeniu z Johnsson nie polega już na twoich przeczuciach.
   - Czy wy wszyscy będziecie to wywlekać aż do mojej śmierci? - warknął.
   - Wybacz. Każdy wie, że to nie twoja wina i nie o samą sprawę mi chodzi, a to co było po niej. Sam musisz przyznać, że ci odbiło.
   - Rozumiem, rozumiem...- Uniósł ręce w obronnym geście. - Lepiej powiedz mi w końcu, kto zginął. - Zmienił temat.
   Charlie przytaknęła prowadząc go wgłąb mieszkania. Kiedy weszli do salonu, oniemiał. Wszystko wyglądało, jakby ktoś porządnie przetrząsnął mieszkanie, a na środku pokoju leżało zmasakrowane ciało. Nie tylko to go jednak zdziwiło.
   Tuz po wejściu do pomieszczenia, nadepnął na jakąś ramkę. Kiedy cofnął nogę, od razu rozpoznał na zdjęciu niedawną ofiarę, Elody Rivers, oraz jej chłopaka - Wiliama Linette.
   Charlie złapała najwyraźniej jego wzrok, gdyż niespodziewanie przemówiła.
   - No to już cię nie zaskoczę.
   - To on został zabity? - zapytał unosząc wzrok, na co partnerka tylko wskazała ruchem głowy ciało.
   Red szybko poszedł w stronę zwłok. Od razu poznał tą twarz, choć była brudna od zaschniętej krwi i pełna poparzeń. Ukucnął obok lekarza patologa, który właśnie wstępnie badał przyczynę zgonu.
   - Hej, Bill. - przywitał się. - Co my tu mamy?
   - Zwłoki. Nie widać? - odparł gburowato. - Co mam ci innego powiedzieć po wstępnej analizie, poza tym, że to już tylko mięcho? Miejscami mocno wysmażone, jeśli mogę dodać. - wymamrotał, patrząc na policzek denata. - Ja ci do jutra nic nie wyjaśnię. - skwitował, zapisując coś. - Lepiej idź pogawędzić ze świadkami, a ja w tym czasie zajmę się robotą.
   - Miło się rozmawiało. - Przewrócił oczami wstając, po czym zwrócił się do Charlie, patrzącej na niego z uniesioną brwią. - A jemu co się stało? - spytał wskazując na Billa.
   - Teściowa przyjechała w odwiedziny. - wzruszyła ramionami.
   - Auć. - skrzywił się. - Będę dla niego miły.
   - Dobra myśl. Ale zanim zaczniesz go pocieszać, może wróćmy do sprawy? - zadała retoryczne pytanie, wyraźnie zniecierpliwiona. - Nim łaskawie przyjechałeś, zdążyłam przepytać świadków...
   - Mamy jakichś świadków? - zdziwił się. - Myślisz, że to ma coś wspólnego ze sprawą jego narzeczonej?
   - Tak i...Czy pozwolisz mi dokończyć? - Zamilkła na chwilę, na co Red przytaknął. - Jak więc mówiłam, przepytałam świadków i mamy dość interesujące zeznania.
   - To znaczy?
   Charlie otworzyła notes z wyraźnym ociąganiem, jakby chciała go ukarać za przerywanie. Co zapewne robiła. Jego partnerka potrafiła być jędzą.
   - Przestań na mnie narzekać w myślach. - mruknęła, przerzucając kartki.
   - A ty przestań mi w nich czytać. Ja wcale nie narzekałem. - Odpowiedziało mu parsknięcie.
   - Nie kłam. Poza tym, to nie sztuka czytać z neonu... O, jest! - oznajmiła po chwili. - Sąsiad spod 17B twierdzi, że wczoraj widział Williama wchodzącego do mieszkania, a jakieś cztery godziny później, gdy palił przy oknie, zauważył brunetkę wychodzącą z taksówki. Jest pewien, że weszła do mieszkania obok, bo usłyszał trzask zamykanych drzwi. Za to córka małżeństwa mieszkającego pod 18A, idąc na spacer z psem o szóstej rano, wpadła na kobietę "o cudownych oczach" wychodzącą z tego mieszkania w towarzystwie, cytuję, "bardzo przystojnego pana w długim płaszczu".
   - Wiemy kim są ci ludzie? - zapytał bez nadziei w głosie.
   - Nie mieli pojęcia, kim był mężczyzna, ale co do kobiety są zgodni. - stwierdziła, po czym zamilkła na dłuższa chwilę.
   - Kto to? - Może wreszcie mają jakiś trop.
   - Ciężko mi w to uwierzyć, ale twierdzą, że była to...Elody Rivers. - skończyła przygryzając wargę.
   Red zamilknął na chwilę. 
   - Co? - spytał głupkowato. - Jakim cudem? Powstała z martwych? Bo to chyba jedyne wytłumaczenie.
   - Najwyraźniej ktoś ją  wskrzesił, bo obaj świadkowie obstają przy swoim.
   - Powiedziałaś im, że nie żyje?
   - Tak. - odpowiedziała zdawkowo.
   - Zmienili zeznania?
   - Nie.
   - Ja zwariuję. - skwitował, uciskając nasadę nosa.
   Najpierw morderstwa, potem znikające ciała, a teraz mają ścigać ducha. Albo zombie.Przynajmniej wie, żeby następnym razem zabrać jakąś sól i zawsze strzelać w głowę.
   - Może chociaż odciski palców nam coś powiedzą. - westchnęła.
   - Odciski? - Red nieco się ożywił.
   - Technicy znaleźli je na telefonie stacjonarnym. Są krwawe, więc mam nadzieję, że należą do mordercy, a nie tej staruszki, która znalazła ciało...
   - Hej! Powinniście to zobaczyć. - usłyszeli głos Billa.
   Zdziwiony Redlton odwrócił się w jego stronę. Patolog cały czas poganiał ich ręką. O co mogło chodzić? Spojrzał na Charlie, jakby szukając odpowiedzi, ale tylko zrobiła minę mówiącą "Mnie nie pytaj!" i poszła w kierunku ciała. Redlton ruszył za nią.
   Dotychczasowe pytania zostały zastąpione przez nowe, gdy tylko ujrzał, o co chodziło Billowi. A mianowicie zobaczył odcisk ręki. Wypalony na klatce piersiowej ofiary odcisk ręki, pośrodku którego widniało wycięte oko.
   - Może wy mi to wyjaśnicie? - zapytał lekarz, niemal oskarżycielsko. - Ja nawet nie wiem, jak to mogło zostać zrobione. No, oprócz tego znaku, bo do niego wystarczyłby kuchenny nóż. Chociaż widać, że użyto innego.
   - Red, może jakieś teorie? - Kobieta wyglądała na zbitą z tropu i z nadzieją spoglądała na partnera.
   Mężczyzna patrzył przez chwilę na ciało, potem na Charlie. W myślach odrzucał wszystkie hipotezy, które wydawały się skrajnie irracjonalne, aż w końcu doszedł do jednego wniosku.
   - Nic nie mam. - odparł detektyw. - No chyba, że został zabity przez jakiegoś anioła, a to początek apokalipsy. - prychnął.

____________________________________________________________


   Elody, czy też raczej Hel, opierała się czołem o zimną szybę okna w jakiejś małej restauracji. Śledziła wzrokiem przechodniów. Kobieta z dzieckiem, młody mężczyzna na rowerze, jakiś hipis, metalowiec ubrany cały na czarno-czerwono, dziwak wyglądający na bankiera, kolejny metalowiec...Wszyscy na krótkie rękawy. No, oprócz metali, którzy uparcie chodzili w ciężkich glanach i długich płaszczach. Zmrużyła oczy. Przeklinała w myślach idealną pogodę, która nijak się miała do jej nastroju. Zupełnie jakby nawet niebo się na nią uwzięło. Świat jej doprawdy nienawidził.
   A miało być tak dobrze.
   Zmieniła nazwisko, kraj, historię swojego życia. Nawet nie rozmawiała z rodziną, a i tak się posypało. Może w ogóle nie powinna wyjeżdżać z Rosji. Nie powinna zeznawać, ani zgadzać na ten przeklęty układ z policją. Najwyraźniej i tak ją znaleźli.
   Na początku nie wiedziała, co się dzieje. To nie ich sposób działania. Ale kto inny miałby powód torturować jej narzeczonego i przeszukiwać mieszkanie? Zapewne zmienili strategię po to by ją przestraszyć, zdezorientować i w końcu wyciągnąć z kryjówki.
   Cholerni gangsterzy od siedmiu boleści.
  - Poprosimy dwa razy naleśniki i dla mnie kawę, a dla niej...macie gorącą czekoladę? Dobrze. To gorącą czekoladę, kawę i herbatę. I może jakieś dobre ciasto. - usłyszała głos swojego brata.
   - Mamy niebiańską szarlotkę. - odparła jakaś kobieta. Słychać było, że już się zaczyna wdzięczyć.
   - Niech będzie szarlotka. - Mogła sobie wyobrazić, że do niej mrugnął, bo oprócz cichnącego dźwięku obcasów, usłyszała również jazgotliwy śmiech. - Nienawidzę Amerykanek. - mruknął.
    Potem przez dłuższą chwilę była cisza. Kobieta znowu kontemplowała, jak można chodzić w tak pogodę w płaszczu. Jej wystarczał luźny, zwiewny, praktycznie w ogóle nieogrzewający, niezapinany sweter.
   Potem z nudów zaczęła porównywać dwa osobniki z tej samej subkultury. Jeden w dziwnej pozycji siedział na murku koło fontanny obserwując ludzi, drugi rozmawiał z jakąś dziewczyną.
   Śmiali się. Pewnie byli parą. Zakochaną w sobie, oddaną, żadne z nich pewnie nie wiedziało, że mogą siebie stracić w jednej...
   - Hel. Przestań się nad sobą użalać. Wystarczająco długo robiłaś to w samochodzie. Spójrz na mnie. - warknął jej brat, najwyraźniej widząc, na co ona patrzyła.
   Kobieta niemrawo odwróciła ku niemu wzrok.
   - Nie sądzisz, że mam powody do takiego zachowania? Zamordowali mi narzeczonego. - zmrużyła oczy.
   - Jęcz ile wlezie, a twój Piotruś Pan ożyje, Dzwoneczku.- ironizował. - Ups, to tak nie działa.
   - Mógłbyś przestać być takim cynikiem? - warknęła.
   - Cóż, tak bardzo mi przykro. A teraz czy możesz przestać się mazgaić. W szczególności, że to twoja wina.
   - Moja wina? - zapytała agresywnym szeptem, zaciskając pięści.
   - Gdybyś się z nim nie zadawała, nadal by żył. Poza tym, twoje ukrywanie się to kpina. Dziwne, że nie zabili go wcześniej. Chociaż...Żadna strata...
   W sekundzie Hel zerwała się na równe nogi i już po chwili dało się usłyszeć głośny plask.
   Kobieta stała, ciężko dysząc.
   - Lepiej? - Mężczyzna rozmasowywał policzek.
   - Tak. - odparła, gdy zorientowała się, że ją podpuścił. - Dzięki. - rzekła, siadając.
   - Niezłe uderzenie. Ćwiczyłaś?
   - Sporo. To porównanie z Dzwoneczkiem nie miało sensu. Zdajesz sobie z tego sprawę? - zaśmiała się.
   - Skąd mam wiedzieć? Zamiast dobranocek, oglądałem wymuszanie haraczy. Ty z resztą też. - stwierdził.
   - Nie zapominaj o wieczorach z "Ojcem Chrzestnym" albo "Leonem Zawodowcem".
   - Na naszej podstawie, dałoby się napisać podręcznik o dysfunkcjach i patologiach rodzinnych. - skwitował.
   Ich wymianę zdań przerwała kelnerka, przynosząc talerze z naleśnikami oraz tacę z trzema filiżankopodobnymi naczyniami. Oczywiście nie omieszkała posłać zalotnego uśmiechu w kierunku Fenrira oraz niezbyt przychylnego spojrzenia w kierunku Hel. Ponadto zlustrowała ją od góry do dołu wydając dziwne prychnięcie, po czym podała mężczyźnie jakąś karteczkę.
   Może właśnie dlatego, kiedy kobieta stawiała przed samą zainteresowaną filiżankę, ta "niechcący" ją potrąciła, wylewając tym samym sporą ilość na stół oraz na rękę tej famme fatale od siedmiu boleści. Kelnerka syknęła, rzucając niedbale filiżanką i zabierając rękę, co spowodowało, że jeszcze więcej brązowego płynu znalazło się na blacie zamiast w naczyniu.
   - Co pani robi?! - zawołała Hel piskliwie, gdy nieco cieczy ze stołu skapnęło na jej jeansowe spodnie. Natychmiast zaczęła pocierać to miejsce, jakby ja parzyło, chociaż tak naprawdę i gest, i ton głosu były grą.
   - Co? Przecież to pani...! - Kelnerka urwała, gdyż zza jej pleców dało się słyszeć znaczące chrząknięcie i w efekcie szybko zacisnęła zęby. - Przepraszam. Zaraz to zetrę i przyniosę drugą herbatę.
   Faktycznie szybko oczyściła stół ścierką i odwróciła na pięcie, coś mamrocząc.
   Przez twarz Hel przemknął uśmieszek przepełniony sadystyczną przyjemnością i lekkim niedosytem. Za to Fenrir wyglądał nieco inaczej - choć widać było jego rozbawienie, założył ręce na piersi. Spoglądał na nią, jak ojciec na niesforną córkę.
   - Hel. - W jego głosie słychać było dezaprobatę. - Nie ważne, jak zazdrosna jesteś, nie możesz zwracać na nas uwagi takim zachowaniem.
   - Przed chwilą sam mnie podpuściłeś żebym dała ci w twarz, a teraz nie mogę ukarać tamtej pindzi za patrzenie na ciebie, jak na coś, co niedługo będzie jej własnością i na mnie, jakbym była od niej gorsza? - marudziła popijając gorącą czekoladę.
   - Tamto klasyfikowało się, jako wyższa konieczność. Inaczej byś zaczęła za dużo o wszystkim myśleć i zamiast się kłócić, zalewała się łzami i miała myśli samobójcze. To, co teraz zrobiłaś to zwyczajna, bezcelowa złośliwość.
   - Po prostu mam silne poczucie własności, a ty jesteś mój. - wzruszyła ramionami, na co jej brat zmarszczył czoło. - No co, a może nie? Mam ci przypomnieć treść listu do Liama, w którym ktoś, nie wiadomo kto, opisał bardzo szczegółowo, co mu zrobi jeśli cokolwiek mi się stanie, argumentując to tym, że nikt nie będzie niszczył JEGO rzeczy? - zaśmiała się.
   - Tak postępują starsi bracia, nie młodsze siostry. Poza tym, mam prawie trzydzieści lat i dam sobie radę z posłaniem na drzewo jakiejś lafiryndy. - uśmiechnął się pobłażliwie.
   - Za to ja nie mam wtedy zabawy. - odwzajemniła uśmiech, podkurczając nogi na siedzeniu, co było nieco trudne w obcisłych jeansach.
   Miała szczęście, że przydługa bluzka i rozpięty sweter sięgający jej prawie do kolan, sprawiały, że na bank nie było widać jej tyłka. Gdyby mogli spędzić w sklepie nieco więcej czasu, kupiłaby coś zupełnie innego, ale wpadli tam, jak po ogień, więc nie wybrzydzała. Dobrze, że nie wzięła nic gorszego w pośpiechu.
   - Pani herbata. - usłyszała z boku i chwilę później zobaczyła przed sobą tym razem coś, co można nazwać filiżanką oraz zabandażowaną dłoń.
   Zaraz potem kobieta odeszła z szybkością strusia pędziwiatra gonionego przez stado kojotów z karabinami maszynowymi.
   - No i masz. Teraz się ciebie boi. Zadowolona? - zapytał, wymachując widelcem z kawałkiem naleśnika.
   - Nawet nie wiesz, jak bardzo. - odparła z teatralnym śmiechem złoczyńcy.
   - Dzieciak. - skomentował.
   Hel przez chwilę siedziała cicho popijając gorącą czekoladę, jednak, wraz z ujrzeniem dna filiżanki, zbawienne działanie tego afrodyzjaka się skończyło i postanowiła przejść do konkretów.
   - Sądzisz, że to naprawdę Brać Sołncewska mnie znalazła i stoi za tym wszystkim? - przerwała ciszę, siadając normalnie i biorąc za picie herbaty.
   Fenrir westchnął, przełknął to co miał w ustach, odłożył sztućce i wytarł ręce w serwetkę.
   - To jedyne rozsądne wyjaśnienie. - odparł. - Nadal masz istotne informacje, które mogą ich jeszcze bardziej pogrążyć, a zanosi się na to, że policja chciała z nich skorzystać. Inna sprawa, że napad na ciebie najwyraźniej był sprawką tego całego Grimma, a to co się stało w twoim mieszkaniu nie wygląda na ich robotę. - Oparł łokcie na stole, pochylając się ku niej i ściszając głos. - Nie wiem, co o tym myśleć, ale za dużo tu przypadków. Nawet jeśli to wszystko zrobili inni ludzie, co mi się w głowie nie mieści, taki zrobił się hałas, że Aleksiej musiałby zgłupieć do reszty, żeby tu nie przyjechać.
   - Trzeba się wynieść. - podsumowała. - Tylko gdzie?
   - Myślałem o Los Angeles albo innym wielkim mieście, gdzie dużo podejrzanych uliczek. W takich miejscach jest dużo zbiegów i łatwiej się ukryć, a na wyjazd z kraju za wcześnie. Na lotnisku będziemy, jak jelenie śpiące pośrodku polany podczas okresu łowieckiego. Trzeba gdzieś się zaszyć i poczekać aż sprawa przycichnie. - stwierdził, po czym wrócił do jedzenia naleśnika. - Ale najpierw zmieniasz nazwisko. I tym razem nic z filmów! - zastrzegł.
   - Co powiesz na Artemida McKiller? - zaproponowała.
   - Diana Manson. - wskazał ją widelcem, patrząc srogo. - I nie przyjmuję sprzeciwów.
   Kobieta zaśmiała się. Wyjęła notes i długopis z niedawno kupionej torby i zaczęła pisać.

   Hel Aristow - mająca prawie dwadzieścia trzy lata córka rosyjskiego gangstera, starającego się o reputację mafioza. Psychopatka. Świadek wielu przestępstw, a później wtyka. Zginęła w strzelaninie.
   
   Elody Rivers - grzeczna dziewczynka, w papierach osiemnastolatka. Sierota oficjalnie mieszkająca w domu dziecka, nieoficjalnie ze swoim chłopakiem. Obecnie martwa.
  
   Diana Manson -

   Zatrzymała się na chwilę, rozmyślając. Trzeba wymyślić kolejną historię.

____________________________________________________

   - Przepraszam, wolne? - zapytała kobieta pchająca wózek z niemowlęciem.
   Mężczyzna na ławce od niechcenia przytaknął, nadal coś obserwując, jednak starała się nie zwracać na to uwagi.
   Postawiła zakupy na ziemi i usiadła, delektując się chwilą odpoczynku. Josh spał grzecznie, wszystko kupione, dokumenty pooddawane i miała jeszcze chwilę dla siebie. Dobry dzień.
   Inna sprawa, że szybko ją to znudziło. Z braku lepszego zajęcia, zaczęła spoglądać na to, co robią inni. Aż w końcu zaczęła się przypatrywać osobie, z którą dzieliła ławkę.
   Przystojny mężczyzna przez sposób ubrania przypominał prawnika albo bankiera. Jedyną różniącą go od innych urzędasów cechą były długie czarne włosy z czerwonymi pasemkami zawiązane równie czerwoną wstążką. Dziwne.
   W końcu zamiast bezczelnie się na niego gapić, podążyła za jego wzrokiem. Zobaczyła jakąś parę w oknie restauracji. Jakiś dobrze zbudowany, zdecydowanie atrakcyjny brunet siedział naprzeciw typowej Królewny Śnieżki - jasna cera, ciemne włosy - chociaż, jak na tą z bajki miałaby za ostre rysy twarzy. Taki rodzaj urody zaliczał się zdecydowanie do kategorii "albo kochasz, albo nienawidzisz". Sama nie była wielbicielką.
   Jej rozmyślania przerwał nagły śmiech należący do mężczyzny obok niej. Zerwał się z ławki, poprawiając garnitur i wyciągnął, jak kot tak, że aż zatrzeszczały mu kości.
   Kobieta nie była zbyt zachwycona jego zachowaniem, gdyż prawie natychmiast jej syn się obudził, ogłaszając to światu donośnym rykiem.
   - Pani wybaczy. - usłyszała głos sprawcy tego harmidru. - Już naprawiam szkody.
   Zanim zdążyła zaprotestować, włożył rękę do wózka i dotknął palcem czoła dziecka, a krzyk ustał, jak ucięty nożem. Przerażona kobieta przeniosła na niego wzrok.
   - Nic mu nie będzie, spokojnie. To znaczy, na razie. Koło dwudziestki rozbije się na motorze i zginie na miejscu. - rzekł rezolutnie. Od jego uśmiechu doznała gęsiej skórki. - Cóż, zapewne nie powinienem pani tego mówić, ale i tak niedługo dostanę awans, więc nie opłaca mi się walczyć o jedną dusze, która i tak trafi do Nieba. - westchnął. - Ja będę spadał. - Znów się zaśmiał, jakby powiedział dobry żart. - Ehhh...Miłych piętnastu lat życia. - dodał, po czym odszedł.
   Kobieta szybko wyjęła dziecko z wózka i mocno przytuliła. Tym razem płacz ją uspokoił.
   Znów zaczęła przypatrywać się parze z okna, ale tym razem z dziwnym współczuciem. Ktokolwiek to był, nie chciała go spotkać już nigdy więcej, a oni najwyraźniej nie mają innego wyboru. Ktoś już wybrał za nich.


OoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoO

   Jak obiecałam, rozdział jest ;)
   Dla niewiedzących: Artemida była utożsamiana z Dianą i na odwrót, a Manson to nie tylko druga część przydomku Marilyna Mansona, ale również nazwisko seryjnego mordercy. =D
   Miałam dać więcej Reda, ale wyszłoby za długie to wszystko, więc dopiero w następnym rozdziale będzie go więcej. ^.^
   Skoro już przeczytałaś/łeś, zostaw komentarz! B)