poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział II: "Jeszcze noc się wokół tli, a już wiem, że dzień jest zły"



   Jest wiele sposobów na przebudzenie. Może to nastąpić samoczynnie, może cię wyrwać ze snu hałas lub szturchnięcie, oblanie zimną wodą lub nawet pożar. Elodie, jako osoba pełna niespodzianek, obudziła się w nieco inny sposób, odbiegający z deka od normy. Stało się to na skutek niezwykle nieprzyjemnego wdechu i niewiele przyjemniejszego wydechu, który podrażnił jej gardło, jak papier ścierny. Teraz z pewnością mogła zrozumieć, dlaczego noworodki płaczą po narodzinach. Powietrze wydawało się suche i gryzące. Przypominało jej dym papierosowy z domieszką szklanego pyłu.
   Nic dziwnego, że natychmiast zaniosła się gwałtownym kaszlem, przez co uderzyła o coś głową, powodując dziwny huk oraz spory ból czaszki. Prawie krzyknęła, zaskoczona. Właśnie - prawie. Z jej gardła wydobył się dziwny jęk, któremu zawtórował nieprzewidziany syk. Mogła już teraz się przekonać, że jakakolwiek próba mowy skończy się niepowodzeniem.
   Odruchowo podniosła rękę, by dotknąć szyi. Natrafiła  jednak na opór, a dokładniej na coś co w dotyku przypominało worek na śmieci. Dziwny, gruby i sztywny, ale śliski jak on. Kiedy próbowała podnieś cokolwiek innego, nogę chociażby, spotykała się z tym samym. Zapewne wpadłaby w panikę, gdyby nie fakt, że kolejna fala kaszlu przeszkodziła jej w jakiejkolwiek gwałtownej reakcji.
    Ponownie otworzyła załzawione oczy, ciężko oddychając. Niewiele to pomogło zważywszy, że wszystko spowijała nieprzenikniona ciemność. Nie mogła nawet ujrzeć koniuszka własnego nosa, nie mówiąc o szczegółach miejsca, w którym się znajdywała. Poruszyła głową na bok tylko po to, by zderzyć się z kolejną przeszkodą. To samo z drugiej strony. Jedynym rezultatem jej działań był hałas, który był  jedynym, jaki tu usłyszała. Wydawała jedyne obecne tu dźwięki. Tak idealna cisza przerazić mogła niejednego.
   Kobietę przeszył dreszcz. Nie wiedziała czy to ze strachu, czy przez to, że panowała tu przeraźliwie niska temperatura. Zupełnie jakby znajdowała się w jakiejś chłodni albo...
   Do głowy uderzyła jej straszna myśl. Czuła jakby znowu nie mogła oddychać, a serce miało wyskoczyć z jej piersi. Nie, to niemożliwe. Przecież...
   Ponownie próbowała poruszyć kończynami, jednak jedynym rezultatem był obolały bark.
   "Głupi ten, kto czyniąc to samo, oczekuje innego efektu. Zamiast brnąć po kolana przez bagno, spróbuj inaczej. Znajdź kładkę." - usłyszała głos trenera na granicy umysłu.
   Inaczej? Niech będzie inaczej. Tym razem rozpaczliwie szarpnęła całym ciałem i rzeczywiście uzyskała inny rezultat. Poruszyła się, choć niewiele, a potem wróciła na swoje miejsce. Zupełnie, jakby znajdowała się na jakichś szynach. Jednocześnie dziwne, przypominające worek na śmieci coś, lekko zjechało jej z ramion przy akompaniamencie dźwięku jaki wydaje suwak błyskawiczny.  
   Z bijącym sercem, przesunęła z trudem rękę do miejsca, w którym, jak sądziła, znajdowała się dziura. Kiedy znalazła tam niewielki suwak, który teraz bez trudu rozsunęła, była prawdziwie przerażona. Nie obecnością suwaka, czy też pozbyciem worka. Raczej tym, co to ze sobą wiąże.
   Cóż, czasami niewiedza może być błogosławieństwem. Szczególnie wtedy, gdy nowa informacja poruszy nagle trybiki myślowe w twojej głowie i dojdziesz do niezbyt przyjemnych wniosków. Taką konkluzją może być na przykład fakt, że najprawdopodobniej znajdujesz się w kostnicy. Kostnicy pełnej trupów. Kostnicy sąsiadującej z salą sekcyjną, do której trafiają zmarli przed wrzuceniem do chłodni. Kostnicy, gdzie przyczepiają do palca u nogi nieboszczyka, małe zawieszki, na których jest napisana data zgonu.
    Kobieta poruszyła lekko stopą. Kiedy napotkała dziwną, uwierającą nitkę, panika ogarnęła jej umysł i ciało. Jeśli kiedykolwiek kompletne przerażenie byłoby uzasadnione, to właśnie teraz. Zaczęła walić rękoma w blachę nad sobą i kopać nogami. Chciała też krzyknąć, jednak stan gardła jej nie pozwalał na nic, poza żałosnym jękiem. Mało było logiki w jej zachowaniu, jednak nie wiedziała, co robić. Szarpnęła się po raz ostatni wkładając w to całe swoje przerażenie.
   "Ja. Chcę WYJŚĆ!" - krzyknęła w swojej głowie, a była to pierwsza składna myśl od kilku minut.
   Nagłe gorąco przeszyło jej ciało i już w następnej chwili uderzyła o posadzkę, słysząc jak drzwiczki chłodni szafowej rozbijają się o przeciwległą ścianę.
   Podniosła się na drżących rękach i odruchowo zwinęła w kłębek, siedząc na pokrytej kafelkami podłodze. Ledwo zarejestrowała, że w pomieszczeniu było zapalone światło. Trzęsła się tak przez kilka minut, trawiąc sytuację. Myśli znowu zmieszały się w jedną, niezrozumiałą masę, z której przebijał się strach i dezorientacja. Po jakimś czasie, gdy ochłonęła lekko, zgarbiona pozycja stała się dla niej niezwykle niewygodna, a zimno bijące od posadzki zmusiło ją do wstania.
   Prawie natychmiast się przewróciła chwytając odruchowo cokolwiek było pod ręką. Niewiele to dało. W rezultacie siedziała znów, tym razem obolałym tyłkiem, na podłodze, mając przed sobą porozwalane papiery. Jakieś wykresy, dokumenty, zdjęcia...
   Podniosła ostrożnie jedno z nich, na którym była dziewczyna podobna do niej. Przełknęła głośno. Podobne włosy, podobne ciało… I ten tatuaż. To była ona, jednak na fotografii leżała na jakimś stole z zaszytą raną brzucha. Nie miała przecież żadnej rany brzucha!
   Znów wstała, tym razem ostrożniej. Przejechała wzrokiem po aktach leżących na podłodze , po czym wróciła do zdjęcia. Niczego już w tym nie rozumiała. Od całej tej sytuacji zaczynała boleć ją głowa.
   Odruchowo dotknęła pępka i przesuwała dłoń coraz wyżej, jakby szukając potwierdzenia rzeczywistości z fotografii. W istocie na coś natrafiła. Przejechała po tym palcami raz po raz i zawsze czuła co innego. Jakby za każdym razem coś odpadało. W końcu odważyła się spojrzeć w dół z wyraźnym ociąganiem. Jej wzrok przykuły dziwne nici na podłodze oraz podłużne zaczerwienienie na jej brzuchu o poszarpanym kształcie. Zmrużyła oczy. Przypominało jej to ślad po nożu myśliwskim...
   Nagła fala wspomnień ją przytłoczyła. Zupełnie jakby ktoś puszczał nienaturalnie szybki pokaz slajdów w jej głowie. Gdyby chorowała na epilepsje, zdecydowanie miałaby teraz atak. Noc, jakiś człowiek, dziwny paraliż, krzyk… To wszystko było niemal bolesne. Czuła, że zaraz zemdleje. I tak się chyba stało, bo nagle nastała ciemność.

~~**~~
   - Halo! Proszę pani! Niech mi tu pani czasem nie wykituje! Faen! Mam za dobre serce… - Z letargu wybudził ją męski głos.
   Czuła się, jakby miała porządnego kaca – migrena, metaliczny posmak w ustach i czarna dziura w głowie.
   Otworzyła oczy, gdy ktoś jej nagle dotknął. Pierwszym, co zobaczyła, było siedzenie samochodowe, brodaty, czarnoskóry mężczyzna i charakterystyczny licznik niedaleko stacyjki. Taksówka. Co do cholery robiła w taksówce?
   - Dzięki Bogu. Napędziła mi pani stracha. – mężczyzna wniósł oczy ku niebu. Zauważyła, że miał dziwny, zagraniczny akcent.
   - Co ja…? – chciała spytać, jednak skończyła sykiem bólu, którą wywołała nagła zmiana pozycji z półleżącej na siedzącą.
   - Pani poczeka. – odparł kierowca, po czym po chwili szukania, podał jej jakąś tabletkę i pół butelki coca-coli. – Pani połknie.
   Wykonała polecenie bez szemrania. W tym stanie wykonałaby chyba każde polecenie. Wcale się jej nie podobała taka uległość. Oddała colę z lekką nieufnością.
   - Co ja tu robię? – ponowiła próbę zachrypłym głosem. Mimo wszystko napój dodał jej nieco siły. Nie pamiętała kiedy jadła i robiło jej się słabo.
   - Sam chciałbym to wiedzieć. Przyszła pani do mnie do taksówki w tym dziwnym stroju, powiedziała adres i zemdlała. No i pani tak już kilka minut leży. Wszystko w porządku? Ktoś panią…? – zapytał z wyrazem współczucia, ale i zaciekawienia.
    Elodie zamiast odpowiedzieć spojrzała na siebie. Faktycznie, nie była już naga, jednak to, w co była ubrana ją zdziwiło. Za duże spodnie i buty oraz marynarka wyglądająca, jakby należała do ochroniarza. Na dodatek nie pamiętała, jak weszła w tego posiadanie. Miała zdecydowanie za wiele pytań, żeby wszystkie wymienić.
   - W każdym razie, - ciągnął, jakby biorąc jej milczenie za nieme „Nie twój interes”. – jesteśmy pod odpowiednim adresem. Nie chciałaby pani jechać najpierw na policję albo do szpitala? Nie wiem, co się stało, ale, bez urazy, źle pani wygląda. Nie brzmi pani też za dobrze. – dodał z przekonaniem.
   - Za to pan nie brzmi jak Nowojorczyk. – próbowała zażartować, zmieniając tym samym temat.
   Kierowca się zaśmiał serdecznie, chociaż niezbyt zwróciła na to uwagę. Proszek pomógł trochę, ale nadal czuła ten sam ból gdzieś przytłumiony.
   - Bo ja nie Nowojorczyk. Amerykanin też tylko na papierze. Za to tu – Pokazał palcem na serce. – rodowity Norweg. – odparł z dumą.
   - Norweg? – zdziwiła się.
   - Nie wyglądam, bo czarny? – zapytał zupełnie nieagresywnie. Raczej był rozbawiony. – Dom twój, tam gdzie serce twoje. A ja się pół życia wychowałem w Norwegii. – uśmiechnął się znowu, po czym spoważniał. – Pani na pewno da radę? Gdyby moja córka, tak się mi pokazała, jechałbym na pogotowie.  – dodał z pewnością w głosie.
   - Na pewno. Jestem twardsza niż wyglądam. – odparła bez przekonania. – I muszę zapamiętać, żeby kiedyś odwiedzić Norwegię. – rzekła z grzeczności.
   - Czy ja wiem. Wszędzie śnieg, ludzie gburowaci, zimno prawie cały rok. – wzruszył ramionami.
   - A mówił pan, że oddał jej serce. – uśmiechnęła się niemrawo.
   - Tak, jak mojej żonie, ale też Angelina Jolie to ona nie jest. – skrzywił się teatralnie.
   - W każdym razie, dziękuję za wszystko. Ile…? – chciała zapytać „Ile płacę?”, ale przypomniała sobie, że nie ma pieniędzy. Nie jest dobrze.
   - Pani nie szuka. Kurs daleki nie był, a w nieswoich ciuchach kasy pewnie pani nie ma. – Odwrócił się na chwilę, po czym dał jej wizytówkę. – Najwyżej pani da mi kiedyś dwadzieścia jeden dolarów napiwku.
   - Jeszcze raz dziękuję i na pewno tak zrobię. – odparła, po czym zacisnęła usta z determinacją. Musiała przestać się trząść, jak jakaś osika na wietrze.
   Kierowca ją tylko zlustrował, zmarszczył czoło i się uśmiechnął.
   - Powodzenia la louve. – rzekł, gdy zbierała się do wyjścia z auta.
   - Louve? – zapytała ze zdziwieniem.
   - Louve to wilczyca po francusku. – stwierdził.
   - Wiem, ale czemu francuski? – uniosła brwi.
   - Bo to ładniejsze od norweskiego hun-ulv. – wzruszył ramionami.
   - A czemu wilczyca? – spytała bez przekonania.
   - Wilczyca to wilczyca, tu nie ma czego tłumaczyć.
  - Do widzenia. – odparła z uśmiechem.
   Powoli wysiadła z taksówki. Nieświadomie mężczyzna dał jej siłę, której potrzebowała. Wilczyca to wilczyca, a wilczyce to wojowniczki. Może nie wiedziała, co tu się dzieje, ale jest twarda. Poradzi sobie. Będzie dobrze… Musi być.
   Wbiegła szybko do kamienicy. Właściwie to  raczej szybko weszła, bo nadal nie miała siły na bieganie, jednak i tak to jakiś postęp. Zanim pójdzie dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, musiała spotkać się z narzeczonym. Może to głupie, ale gdy coś złego się działo w jej życiu, zawsze najpierw biegła do kogoś bliskiego, zamiast tego, kto faktycznie może pomóc. Zapewne powinna iść najpierw na policję, jak polecił kierowca, ale jeśli zaraz nie przytuli się do Liama, naprawdę zwariuje. Chciała pierwszy raz w ciągu dzisiejszego dnia poczuć się bezpiecznie i normalnie. Czy to tak wiele?
   W końcu dotarła na trzecie piętro. Drzwi od mieszkania były uchylone, jednak jej to nie zdziwiło. Liam zawsze zapominał zamknąć je na klucz, a bez tego same się otwierały.
   Weszła powoli i trochę niepewnie, jak zawsze gdy nabroiła lub była podłamana. Jak zwykle zdradziły ją skrzypiące zawiasy, więc przyspieszyła kroku. Zasunęła zasuwę w drzwiach, po czym ruszyła wgłąb mieszkania.
   Nie było może najładniejsze, ale oszczędzali na własne gniazdko na Manhattanie, więc każdy cent się liczył. Skrzypiąca podłoga, nieco zacieków na suficie, stara kanapa. Chcieli zdążyć przed ślubem i dlatego musieli ograniczyć wydatki, a oszczędzali między innymi na obecnym mieszkaniu. Bo po co robić coś z tym skoro niedługo się wyprowadzą? Naprawdę już niewiele im brakowało do docelowej sumy.
   Długi przedpokój był ustawiony prostopadle do sypialni, kuchni i salonu, a na jego końcu była łazienka, przez co pomieszczenia razem tworzyły prawie idealny prostokąt. Położenie drzwi nie pozwalało zobaczyć, co się dzieje w salonie ani na odwrót, więc na pewno jej jeszcze nie zauważył. Szczególnie, że dźwięki „Rock of Ages” zespołu Def Leppard skutecznie zagłuszyły skrzypiąca podłogę. Postanowiła wziąć go z zaskoczenia, przytulić, a potem razem z nim pomyśleć nad tym, co się wydarzyło.
   Kiedy weszła do salonu stanęła, jak wryta. Całe pomieszczenie było wywrócone do góry nogami. Porozrzucane meble, wywalone ubrania, rozbity telewizor oraz chyba każdy rodzaj szkła, jaki tam się znajdował. Nawet żarówki. Na dodatek, wieża trzymana dotąd tylko przez kabel, spadła z półki rozbijając się o podłogę.
   Muzyka ucichła.
   Nie to jednak przykuło jej uwagę.
   Liam leżał na podłodze twarzą zwróconą do sufitu. Po niemal minucie samego stania z bijącym sercem, podbiegła do niego klękając koło jego głowy. Prawie natychmiast odsunęła się, ledwie powstrzymując od krzyku. Zasłoniła usta żeby nie zwymiotować od nagłego zapachu spalonego mięsa unoszącego się w powietrzu.
   - Liam…? – zapytała drżącym szeptem.
   Jego oczy… Wyglądało to tak, jakby wybuchły rozlewając się po całej twarzy, która z kolei miała mnóstwo dziwnych oparzeń. Kształtem przypominały dziwne liście albo pióra. Całe jego ciało zdawało się mieć identyczne, choć w różnym rozmiarze, zaś spod jego koszulki wystawał jakiś dziwny, wycięty w skórze symbol.
   Elodie podeszła na kolanach do narzeczonego. Delikatnie dotknęła jego zmasakrowanej twarzy, śledząc zranienia. Jeszcze żył kiedy je robili. Tak samo, gdy wycinali ten cholerny znak.
   - Kto ci to zrobił? - Zamknęła oczy i przygryzła boleśnie wargę.
    Nie płakała. Łzy pojawiają się wtedy, gdy pogodzisz się z sytuacją, zaakceptujesz to, co się wydarzyło. Elodie odrzuciła naturalną ochotę do płaczu.
   Powoli pochyliła się i ucałowała chłopaka w czoło, wkładając w to całą miłość, jaką go darzyła.
   - Dobranoc. – szepnęła do jego martwej twarzy i desperacko otwartych oczu. To było jej pożegnanie. Nie tylko z jej jedynym Liamem.
   Na wciąż drżących nogach, wstała i podeszła do telefonu, który teraz znajdował się koło rozbitego telewizora. Podniosła go u wykręciła z pamięci numer.
   - Czego chcesz? – zapytał głos ze słuchawki, który tak dobrze znała. – Miałaś dzwonić tylko w ostateczności. Wiesz jakie to ryzyko…
   - Zabili Williama. Mnie też chcieli. – powiedziała drżącym głosem. – To nawet nie jest normalne morderstwo. Torturowali go. A całe mieszkanie jest przeszukane.
   - Kto? – odparł krótko.
   - Gdybym wiedziała, nie dzwoniłabym do ciebie. – warknęła przez zęby. – Fenrir, proszę… - wyszeptała do słuchawki.
   - Nie ruszaj się stamtąd, Hel. Przyjadę najszybciej, jak mogę. I przypomnij mi, jakie masz tam nazwisko? – zapytał, a w słuchawce usłyszała krzątaninę. Pewnie szukał długopisu.
   - Elody Rivers.
   - Przestań kraść nazwiska z seriali, bo cię w końcu złapią. – sarknął. -  Nie wystarczy ci, że oryginalnie nazywasz się, jak nordycka bogini?
   - Pomożesz mi, prawda? – zapytała.
   - Przecież mówię, że jadę. – Zniecierpliwił się.
   - Nie o to mi chodzi, przecież wiesz. – odpowiedziała, opierając się o ścianę.
   - Tak, pomogę. Obiecuję. Jesteś w końcu moją siostrą. – westchnął. – A i Hel…?
   - Tak? – Pomasowała skronie.
   - Weź broń.
   - Dziękuję.
   Rozłączył się.
_____________________________________________________________

   - Pozdrów ode mnie żoneczkę, Tary! – z budki z fast foodami wychylił się człowiek machając czarnoskóremu mężczyźnie.
   Tarjei Tollefsen, kierowca taksówki z trzyletnim stażem, wsiadł do samochodu, będącego jednocześnie jego miejscem pracy, śmiejąc się w głos. Położył frytki i colę na siedzeniu, zajmując się najpierw pokaźnych rozmiarów hamburgerem. Zamruczał z zadowoleniem, wgryzając się w to cudo. Marvin robił najlepsze burgery w stanie. Tylko dla tego kalorycznego kawałka nieba, postanowił wrócić do domu po dwudziestej trzeciej. Żona go zabije.
   Nie zdążył nawet ponarzekać na swoją ślubną, gdy do jego taksówki wsiadł jakiś człowiek. Tarjei omal nie zakrztusił się posiłkiem. Odłożył to, co miał w rękach na deskę rozdzielczą i odwrócił do niechcianego pasażera.
   Na pierwszy rzut oka zobaczył, że to chyba jakiś punk albo metal, albo ktoś z podobnej subkultury. Cały był czarno-czerwony. Ciemne włosy z dwoma rubinowymi pasemkami. Czarny, skórzany płaszcz i w tym samym kolorze spodnie, czerwona bluzka i rękawiczki bez palców. Nie mówiąc o karmazynowych soczewkach, które nosił i hebanowym, gotyckim krzyżu na szyi. Nic zaskakującego – widział jeszcze dziwniej poubieranych – jednak to, co go zaskoczyło, to fakt, że ten tu wyglądał na całkiem postawnego i męskiego. Nie zwykł oceniać urody facetów, ale na tyle przywykł, do tego że tak noszą się nastolatkowie, że ktoś niewyglądający na dzieciaka w tym stroju nieco go dezorientował.
   Machnął jednak na to ręką. Był tolerancyjny – dla niego mogą sobie nosić co chcą.
   - Pan wybaczy, ale ja już nie kursuje. – powiedział uprzejmie z uśmiechem. Zawsze sądził, że uśmiech może pomóc w każdej sytuacji.
   Chłopak, a raczej już mężczyzna, odwzajemnił uśmiech, choć w jego wydaniu wyglądał on bardziej drapieżnie aniżeli sympatycznie.
   - To się dobrze składa, bo ja zdecydowanie wolę, żeby pan został tu, gdzie jest. – Wyszczerzył się jeszcze mocniej, a po chwili wszystkie drzwi w taksówce zostały zamknięte.
   Tarjei zareagował natychmiastowo. Wyciągnął spod siedzenia pistolet, odbezpieczył i wycelował w przybysza. Nie da się tak łatwo!
   - Faen ta deg! Czy w tym Nowym Jorku wszyscy powariowali?! Jesteś chyba dziesiątym, który mnie napada! Dra til helvete! – wykrzyknął z frustracją mężczyzna.
   - Dopiero, co byłem w Piekle, a tą broń lepiej opuść zanim sam tam trafisz. – zaśmiał się. Po kilku sekundach Tarjei poczuł, jakby trzymał w rękach rozgrzane do białości żelazo, a nie pistolet i upuścił go z sykiem. Gość przybliżył się do niego, obniżając głos. – Jestem inny niż reszta.
   - Czego chcesz? – zapytał, dyskretnie szukając czegoś do obrony.
   - Informacji. – odparł mężczyzna nonszalancko, rozsiadając się wygodnie. – Góra czegoś szuka, więc zapewne w moim interesie jest to znaleźć, zanim oni to zrobią. Problem w tym, że nie wiem, co to jest ani tym bardziej gdzie to jest. Jedyne, co wiem to fakt, że w tym wozie – Zrobił ruch ręką wskazując na całe tylne siedzenie. – coś na pewno było. To miejsce aż śmierdzi od ich sztuczek. – skrzywił się i znów przeniósł wzrok na niego. - Widziałeś coś dziwnego? Kogoś odbiegającego od normy?
   - Na przykład ciebie? To Nowy Jork! Całe miasto odbiega od normy, faen!
   W odpowiedzi uzyskał kolejną porcję śmiechu.
    - Sprecyzuję. Czy widziałeś coś, co przyprawiło cię o gęsią skórkę?
   Czy widział? Tarjei od razu przypomniał sobie tą zagubioną dziewczynę. Nie bez powodu nazwał ją wilczycą. Miała to w oczach, które z kolei same w sobie były dziwne. To był ten rodzaj dziewczyny, który normalnie jest niegroźny, ale jak ktoś przekroczy granicę… Oj, biedny będzie ten człowiek.
   Chyba przybysz zauważył jakąś zmianę w zachowaniu taksówkarza, bo oparł ręce na kolanach i przysunął się z nieco diabelskim uśmiechem.
   - Wiesz, my nie jesteśmy, jak ci z góry. – zaczął ni z tego ni z owego. - Jeśli wszystko powiesz bez szemrania, nie tylko nic ci nie zrobię, ale też dam nagrodę.  – Tu przerwał wpatrując się Tarjei w oczy, jakby czegoś szukał, po czym zrobił zadowoloną minę. – Nie chciałbyś, żeby twoja córka znów była zdrowa? – Na te słowa kierowca otworzył oczy ze zdumienia, a przybysz kontynuował. – Biedna Sol. Czy to nie dla niej przeprowadziliście się do USA? A teraz już nie macie pieniędzy na leczenie... Mogę wam pomóc.
   Wyciągnął z kieszeni pióro i jakiś zrolowany papier, może pergamin, i podał taksówkarzowi.
   - Co to jest? – zapytał, ze zdziwieniem patrząc na rzecz przed sobą.
   - Umowa. Cyrograf jeśli wolisz. Podpiszesz, a wtedy Sol wyzdrowieje. – uśmiechnął się.
   - Mam ci oddać swoją duszę? – Serce zabiło mu mocniej. - Jesteś diabłem. – mężczyzna rzekł z przestrachem.
   - Nie diabłem, a pośrednikiem. Nie musisz też oddawać duszy. W zamian oczekuję informacji.
   - A co jeśli nie podpiszę?
   - Dlaczego zawsze musicie pytać:  „A co jeśli nie podpiszę”? – Z powrotem opadł na siedzenie. - Czy w banku o to pytasz? Albo u notariusza? Nic się nie stanie, jeśli nie podpiszesz. Życie będzie biegło własnym torem. Tyle że tak jak w banku, jeśli nie weźmiesz pożyczki stracisz dom, tak tu stracisz córkę. – zakończył, patrząc Tarjei prosto w oczy. – Czy naprawdę zaryzykujesz jej życie?
   Kierowca nie zastanawiał się długo.  
   „Wybacz dzielna louve” – pomyślał składając podpis.
 
   OoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoO
Od Autorki:

1.Dziękuję za komentarze :) Wybaczcie długi czas oczekiwania, ale pisałam ten rozdział 4 razy, gdyż dwukrotnie wyłączyli mi prąd podczas pisania, a raz był problem bezpośrednio z komputerem i usunęło się kilka plików, w tym rozdział =/ Ale w końcu napisałam ^.^
2.Czytasz = komentujesz! :D
3.Jeśli chcesz być powiadamiany napisz w komentarzu e-mail lub adres bloga :)
4. Jesli spamisz u mnie, ja będę spamić u ciebie, więc się nie zdziw :)

  

8 komentarzy:

  1. W każdym rozdziale historia innego człowieka :D podoba mi się :D
    "Dlaczego zawsze musicie pytać: „A co jeśli nie podpiszę”?"- widać, że słyszał to milion razy xD
    wspaniały rozdział *.* i te wyczerpujące opisy <3
    Informacje o nowych notkach chciałbym dostawać w zakładce SPAM :)
    PS. Szczęśliwego Nowego Roku ^^
    Pozdrawiam Diaweria
    http://tajemnice-trzeciego-wymiaru.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. *u* Norwegia <3
    Tarjei? Sol? Saga o Ludziach Lodu? *-* xD
    Kocham Cię za tą historię, chociaż czuję lekkie rozczarowanie bo miałam nadzieję spotkać w tym rozdziale Reda :( przywiązałam się do niego :D
    Ta kobieta... Czy mam kojarzyć fakty? O.o xD
    Szczęśliwego Nowego Roku, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Red będzie niedługo ^.^ Też go polubiłam i nie zrezygnuję z tej postaci :D

      Usuń
    2. A i Szczęśliwego Nowego Roku ^^

      Usuń
  3. BOSKIE! *-* nic tylko czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, świetne *-*. Życzę wennny i czekam na nn. Będę wpadać. Zapraszam do mnie jeśli masz czas i ochotę http://prosto-z-hogwartu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaskoczyłaś mnie. Naczytałam się w życiu wielu badziewi, za to ty masz coś w rodzaju potencjału.
    Czytałaś "Amerykańskich bogów" Gaimana? Twoja powieść zalatuje nieco tą książką...

    OdpowiedzUsuń